Hej,
wczoraj z powodu 2-dniowego deszczu i ciągłych prac drogowych (czyt. korki na 30min) wybrałem skrót przez jakaś polną drogę , która była dość konkretnie dziurawa z dużymi kałużami. Pokonywałem dość duże kałuże, ale ani razu nie stanąłem tak żeby mi zalało do środka (tak mi się przynajmniej wydaje, zresztą jakby zalało to raczej by już nie ruszył a działa normalnie tylko 10 razy głośniej , nawet na luzie rzęzi).
Niestety słuchałem dość głośno muzyki więc nie byłem w stanie usłyszeć kiedy się faktycznie zaczął problem (ale po max 5km usłyszałem i zwolniłem ostro).
Problem polega na tym, że moja Fabia 1.2 htp 64km zaczęła brzmieć jak motor, trabant czy Subaru no koszmarnie głośna, aż nie do zniesienia.
Na pewno nie wylało mi miski z olejem bo nie ma żadnych plam a poziom oleju jest taki jaki był (to był pomysł mechanika).
Znajomy powiedział że być może zalało mi świece czy coś, i silnik używa 2-ch a nie trzech cylindrów, ale nie wiem czy to może być to.
Sprawa miała miejsce wczoraj, samochód stoi 20 godzin i dzis rano sprawdzałem - bez zmian, dalej warczy jak zły pies
Macie może pojęcie co to może być, i czy czeka mnie jakiś bardzo poważny wydatek typu remont silnika? <!-- s:/ -->
update:
znajomy który się zna całkiem niezle na samochodach spojrzał w silnik jak go odpalalem i gazowałem i mówi że nie widać żeby się coś negatywnego działo. Wg mnie to "łącznik elastyczny wydechu" się porwał, bo faktycznie był już cały postrzępiony. Co myślicie?